Moja 2,5 letnia historia przygotowań – dla wytrwałych 😊

Jeśli nie masz ochoty czytać, zjedź w dół po praktyczne porady!

Do wczoraj zastanawiałam się nad fenomenem zdania egzaminu, którego oficjalna zdawalność wynosi ok. 30%, natomiast realna w ostatnim czasie oscyluje wokół 20%. Ile trzeba mieć szczęścia, a ile rozumu i umiejętności, żeby znaleźć się w gronie „wybrańców”?

Gdy jako osoba znająca język polski i niemiecki na poziomie języka ojczystego po raz pierwszy pomyślałam o egzaminie na tłumacza przysięgłego, wydawało mi się, że skoro dwa razy dostałam się na SGH, mimo nie matematycznego umysłu, to już żaden egzamin mi nie straszny. Kwestia dobrego przygotowania, a ja lubię wyzwania.

Pełna motywacji zaczęłam od rocznego kursu tłumaczeń prawniczych w Textemie i byłam przekonana, że jeśli bez większego problemu radzę sobie z tłumaczeniami, to egzamin jest tylko kwestią formalną. Jak bardzo się myliłam. 😉

Podejście nr 1

Przygotowywałam się solidnie z książek pana Kubackiego, analizując teksty źródłowe z ich tłumaczeniami, zapisując nieskończoną ilość fiszek i ćwicząc dzień i noc terminologię. I udało się. Za pierwszym razem trafiłam na dość proste teksty na egzaminie pisemnym i całkiem nieźle go zdałam. W międzyczasie przygotowywałam się do egzaminu ustnego, ćwicząc, z dzisiejszego punktu widzenia dość chaotycznie, tłumaczenia konsekutywne. Przerabiałam po kilka tekstów dziennie, po pewnym czasie znając w zasadzie na pamięć bank nagrań Textemu. Notacja szła mi opornie, słynna książka Matyska nie pomagała i czułam, że poruszam się jak we mgle, nie wiedząc, jak skracać słowa, jak notować, słuchając, jak słuchać, notując i ile w ogóle notować.

W godzinę 0 poczułam się jakby ktoś wylał mi wiadro zimnej wody na głowę. Teksty były potwornie trudne, abstrakcyjne, a moje mobilizujące mnie zwykle zdenerwowanie zamieniło się w totalny paraliż . Pierwszy raz w życiu chciałam rozpłakać się przed komisją w trakcie egzaminu. Ja, wykształcona tłumaczka, która zdała ustny egzamin magisterski z ekonomii, mówiąca płynnie kilkoma językami, miałam wrażenie, że komisja mówi do mnie po chińsku, a ja siedzę tam od kilku godzin. Wiedziałam, że poszło mi fatalnie, ale z racji tego, że chyba wszystkim poszło wtedy bardzo źle, komisja oceniła mnie bardzo łaskawie i zabrakło mi 3 punktów! Było tak blisko!

Wyciągnęłam z tego lekcję i zapisałam się na kursy notacji i tłumaczeń konsekutywnych w tzw. Online Schule Uniwersytetu w Moguncji. Szczerze polecam! Wydział w Germersheim organizuje kilka naprawdę super kursów dla tłumaczy, które odbywają się online (i nie tylko) co 3-4 miesiące. Nareszcie ktoś prowadził mnie za rękę w gąszczu znaczków, skrótów itp. w tłumaczeniach konsekutywnych.

Podejście nr 2

Niestety nie załapałam się na kolejną edycję egzaminu i wiedziałam, że nie powtórzę go przed wakacjami. Trudno. Uczyłam się dalej. Ćwiczyłam z książką pana Kubackiego, przerabiałam na bieżąco wiadomości z tagesschau i czułam, że dopiero teraz zaczynam naprawdę rozumieć, czym się różni prawo karne od cywilnego 😉. Wiedziałam, że tym razem musi się udać, przecież o tyle więcej już wiem i umiem!

Teksty egzaminacyjne były o wiele trudniejsze. Czas naglił, nie zdążyłam sprawdzić tłumaczeń. Ale ostatnio miałam duży zapas punktowy, więc wydawało mi się, że najważniejsze to skupić się na egzaminie ustnym! Kilka tygodni później było drugie wiadro tym razem lodowatej wody i przy okazji mocny policzek. Zabrakło znowu 3 punktów – ale na pisemnym! Stwierdziłam, że rzucę wszystko i spalę notatki wraz z książkami!

Gdy emocje opadły pojechałam zobaczyć egzamin i okazało się, że tłumaczenia na niemiecki poszły mi bardzo dobrze, ale te na polski już nie. Wyciągnęłam kolejną lekcję.

Podejście nr 3

Tym razem nie zdawałam już egzaminu, w mojej głowie podchodziłam do niego, licząc się z tym, że tych podejść może być jeszcze kilka. Ale co zrobiłam inaczej? Przestałam analizować teksty pana Kubackiego i ich tłumaczenia, a skupiłam się na własnych. I dzięki mojej kochanej znajomej tłumaczce przysięgłej, która korygowała moje tłumaczenia na polski, poprawiając w nich niemal wszystko i przyprawiając mnie tym samym o ból brzucha, dałam radę i to z zapasem. 😉

Cieszę się, że udało mi się uzyskać najwyższy wynik w tej edycji, bo pracowałam na to ponad 2 lata. Zabierałam notatki na urlop, nie miałam ani wolnych świąt, ani weekendów tym bardziej. Cieszę się, że dzięki wielu godzinom ćwiczeń tłumaczeń konsekutywnych zapanowałam nad stresem na egzaminie ustnym i nawet jeśli znowu to język polski był moim słabszym punktem, nie straciłam kontroli nad ręką i umysłem. Wyszłam z egzaminu dumna, że to ja byłam panią sytuacji. 😊

Jak zatem zdać egzamin? Kilka praktycznych porad.

Oczywiście moja historia, jeśli ktokolwiek dobrnął do jej końca, nie jest receptą da Was. Każdy ma swoje własne słabsze punkty.

  • Po pierwsze trzeba być cierpliwym i wytrwałym, to bardzo dobra lekcja z cyklu „don’t give up”.
  • Po drugie znajomość języka – na egzaminie nie ma czasu na myślenie nad odmianą czy końcówką przymiotnika, jest tyle innych słów do sprawdzenia lub zastanowienia się, że musisz być naprawdę świetnie przygotowany z gramatyki.
  • Po trzecie ćwicz słownictwo, ale nie szalej. Komisja sprawdza, czy wiesz co to sentencja, a co służebność lub użytkowanie wieczyste, ale nie daj się zapędzić w kozi róg. Ważniejsze jest, żebyś potrafił zbudować z nimi zdania niż był jak słownik, który nota bene masz przy sobie.
  • Po czwarte skup się na stylu – teksty ogólne, nie są bardzo trudne, chociaż mają zawsze jakieś wyrażenia – pułapki. W moich tłumaczeniach jednak bardziej zwracano uwagę na styl niż na to, czy znałam jakieś słówka w stylu sygnalizacja kolejowa (to z ostatniej edycji egzaminu). 😉
  • Po piąte przerób książkę Zofii Rybińskiej, teksty do tłumaczeń pisemnych bardzo przypominają te egzaminacyjne.
  • I po szóste, bardzo ważne – jedź obejrzeć swoją pracę! Inaczej będziesz zgadywał dlaczego ci nie poszło, a tu trzeba uczyć się na własnych błędach i nad nimi pracować.

Jak widzisz wkucie niemal na pamięć grubej, granatowej książki pana Kubackiego wcale nie jest tu kluczowe. 😊

Życzę Ci powodzenia i służę radą. Daj znać mailowo lub przez media społecznościowe, jak mogę Ci pomóc!